6525c8e64ad6e_o_large[1]

Spotkanie edukacyjne o chorobach płuc, olsztyn.naszemiasto.pl, 10.10.2023

Relacja ze spotkania w olsztyńskim Klubie Akces Olsztyn. Miało charakter edukacyjny, a jego celem było zwiększenie świadomości społecznej na temat przewlekłej obturacyjnej choroby płuc (POChP). Prelegentem spotkania była Pani prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska, Koordynator Kliniki Pulmonologii w Warmińsko-Mazurskim Centrum Chorób Płuc w Olsztynie. Wstęp na wydarzenie był bezpłatny.

Więcej (wideo): olsztyn.naszemiasto.pl

2

”Osobowości Roku” na Warmii i Mazurach, Olsztyn.com.pl, 22.01.2023

W weekend w auli Centrum Edukacji i Inicjatyw Kulturalnych w Olsztynie odbyła się 28 gala „Osobowość Roku Warmii i Mazur” Warmińsko-Mazurskiego Klubu Biznesu, jak również 25 odsłona charytatywnego balu Rotary Club Olsztyn i fundacji „Przyszłość dla dzieci”. Kapituła nagrodziła osobowości spoza biznesu, które w sposób szczególny wyróżniły się w dziedzinie kultury, nauki, działalności społecznej i charytatywnej oraz działalności na rzecz regionu.

W kategorii „medycyna” za niezwykle bogaty dorobek naukowy i dydaktyczny, wybitną działalność lekarską, pracę na rzecz utworzenia i prowadzenia kliniki pulmonologii oraz pracę jako lekarz wolontariusz nagrodę otrzymała prof. Anna Doboszyńska.

– Czuje się trochę nieswojo. Rzadko mi się zdarza być w towarzystwie biznesu – powiedziała przed zgromadzonymi. – Jestem bardzo wdzięczna i wzruszona. To jest coś niezwykłego. Jest to docenienie 10 lat mojego życia, całkiem nowego życia w Olsztynie. Dziesięć lat prowadzenia organizacji, prowadzenia kliniki i wspólnie z kolegami leczenia chorych, uczenia studentów. Przyjmuje tę nagrodę nie jako ja, tylko w imieniu kolegów i moich współpracowników.

Źródło: olsztyn.com.pl

1_0[1]

Odznaczenie Pani Profesor Anny Doboszyńskiej

W październiku minęło 10 lat od powstania Kliniki Pulmonologii, którą kieruje prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska.

Z tej okazji podczas VII edycji Konferencji „Pulmonologiczne Przypadki Kliniczne”, która odbyła się w dniach 23-24.09.2022, I sesja poświęcona była 10-leciu Kliniki Pulmonologii UWM W-MCCHP w Olsztynie. Sesję prowadzili: Prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska, mgr Wioletta Śląska-Zyśk – Dyrektor Warmińsko-Mazurskiego Centrum Chorób Płuc w Olsztynie w Olsztynie, dr Stanisław Ejdys – Prezes Fundacji Pulmonologia dla Warmii i Mazur.

Była to idealna okazja do krótkiego podsumowania, co zostało osiągnięte i co jeszcze przed nami. Przemówienia wygłosili przedstawiciele Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie m. in. Prorektor ds. Collegium Medicum Prof. Sergiusz Nawrocki, Dyrektor Szkoły Zdrowia Publicznego Prof. Jadwiga Snarska, Przewodniczący Rady Dyscypliny Naukowej Wydziału Lekarskiego Prof. Marcin Mycko i Prof. Wojciech Maksymowicz. A także wieloletnia Dyrektor Warmińsko-Mazurskiego Centrum Chorób Płuc w Olsztynie Mgr inż. Irena Petryna.

14 listopada w Warmińsko-Mazurskim Centrum Chorób Płuc w Olsztynie odbyła się uroczystość, podczas której Pani Profesor otrzymała z rąk Pana Marcina Kuchcińskiego, Wicemarszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego Odznakę Honorową za Zasługi dla Województwa Warmińsko-Mazurskiego.

6

10-lecie Kliniki Pulmonologii w Olsztynie, Gość Niedzielny, 8.11.2022

– Chciałabym, żeby przy całym postępie nauki i przy coraz bardziej zaawansowanych technologiach chory, cierpiący człowiek, nadal był w centrum uwagi wszystkich pracowników ochrony zdrowia – mówi prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska, koordynator kliniki.

Dziesięć lat temu przy Warmińsko-Mazurskim Centrum Chorób Płuc w Olsztynie powstała klinika pulmonologii. Było to związane z powstałym na UWM wydziałem nauk medycznych w 2007 r. Po ogłoszeniu przez uczelnię konkursu do prowadzenia nowej jednostki zgłosiła się prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska.
– W tym czasie pracowałam na Uniwersytecie Medycznym w Kuala Lumpur w Malezji i mając propozycję pozostania tam na 5 lat, postanowiłam wysłać swoje dokumenty do Olsztyna – wspomina prof. Doboszyńska.

Po wygraniu konkursu postanowiła przenieść się do Olsztyna. Wcześniej pracowała w Warszawie. Po zrobieniu specjalizacji (choroby wewnętrzne, pulmonologia i alergologia) i po obronie doktoratu oraz po kolokwium habilitacyjnym w Klinice Pulmonologii AM w Warszawie, była prodziekanem ds. pielęgniarstwa na Wydziale Nauk o Zdrowiu. W szpitalu Centrum Attis prowadziła 100-łóżkowy oddział chorób wewnętrznych i przez kilka lat 50-łóżkowy oddział pulmonologiczny w Szpitalu w Międzylesiu. Jak podkreśla, bycie lekarzem to zawód i powołanie.

– Zawód – bo trzeba się solidnie nauczyć „rzemiosła” i trzeba uczyć się stale. Z pewnością też powołanie – od przedszkola jestem lekarką, od zawsze wiedziałam co będę robiła. Zawsze wspierała mnie w tym moja babka, która zmarła, jak byłam na 2. roku studiów – zaznacza pani profesor, wspominając, że w historii swojego życia dostrzega działanie opatrzności Bożej. – To moje powołanie było już poważne jak miałam sześć lat. Wtedy spędziłam bardzo dużo czasu w szpitalu po tragicznym wypadku. Niestety zginał w nim mój 9-letni brat Piotruś, a ja przeżyłam. Wielokrotnie się zastanawiałam, dlaczego ja przeżyłam w tym wypadku, chociaż też przecież mogłam zginąć. Widać taki był plan Pana Boga na moje życie – pomagać innym… – tłumaczy.

– Ten pobyt w szpitalu jako dziecko bardzo mi się spodobał i jak czasem żartuję – zostałam w szpitalu do dzisiaj. Babka, do której wszyscy mówili bebi (była Gruzinką, a po gruzińsku bebija znaczy babka) umierała w Centrum Attis, gdzie po wielu latach byłam ordynatorem. Był to szpital, w którym umierał na tym samym łóżku co ona, trzymając mnie za rękę, mój tata a jej syn – wspomina.

Początki pracy w Olsztynie nie były łatwe. – Po wielu latach mieszkania i pracy w Warszawie całkowicie zmieniłam swoje życie. To był trudny czas i ze względów osobistych: w 2014 r. zmarł mój najstarszy brat, a rok później zmarła mama. Nie miałam żadnych znajomych w Olsztynie i na początku nie bardzo miałam gdzie mieszkać. Obejmowałam kierowanie zespołem w pełni wykształconych lekarzy, jednak w szpitalu nie było tradycji uniwersyteckich, nie było tradycji pracy naukowej. Chyba nikt wcześniej z zespołu nie uczył studentów w sposób zorganizowany. To wszystko wymagało sporo wysiłku i ode mnie, a jeszcze więcej od zespołu – opowiada prof. Doboszyńska, zaznaczając, że przez 10 lat udało się stworzyć dobre dzieło.

– Klinika jest pełnoprawnym ośrodkiem zarówno leczenia chorych jak i nauczania studentów, lekarzy, prowadzenia prac naukowych – doktoratów i licznych projektów. Jednak zawsze dla mnie największą satysfakcją jest pomoc pacjentom, nie zawsze wyleczenie, ale zawsze znalezienie najlepszego w konkretnej sytuacji postępowania. Te pierwsze 10 lat to dopiero początek. Przed nami właściwie to samo, tylko lepiej i więcej: więcej publikacji, lepsze prace naukowe, lepsze nauczanie studentów, coraz lepsza opieka nad pacjentami z coraz lepszymi metodami diagnostycznymi i lepszymi lekami – wymienia, zaznaczając, że w centrum ma być zawsze człowiek.

Źródło: olsztyn.gosc.pl

118_PK1_8612

Prezydent nominował nowych profesorów, Medkurier, 27.11.2022

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda wręczył akty nominacyjne 61 nauczycielom akademickim oraz pracownikom nauki i sztuki. Akty nominacyjne otrzymali m.in.: prof. Monika Bronikowska, prof. Rafał Wiglusz, prof. Anna Szaflarska-Popławska, prof. Agnieszka Szadkowska. Oraz

(…)

Anna DOBOSZYŃSKA
profesor nauk medycznych i nauk o zdrowiu
Uniwersytet Warmińsko–Mazurski w Olsztynie

Źródło: medkurier.pl

tvolsztyn

TV Olsztyn, Rozmowa z dr Anną Doboszyńską  o zagrożeniach związanych z biernym i czynnym paleniem, 16.10.2015

Podsumowanie programu profilaktycznego „Antynikotynowa Edukacja i Profilaktyka Chorób Płuc”- konferencja w Szpitalu Pulmonologicznym, 15 października 2015.

Rozmowa z dr Anną Doboszyńską, prof UWM Kierownikiem Katedry Pulmonologii i Infekcjologii o zagrożeniach zdrowotnych związanych z biernym i czynnym paleniem. Wioletta Wojnicka Telewizja Olsztyn

Materiał wideo: telewizjaolsztyn.pl

400_20121015165436[1]

Otwarcie kliniki pulmonologicznej w Olsztynie, Olsztyn24.com, 2012-10-15

Samodzielny Publiczny Zespół Gruźlicy i Chorób Płuc w Olsztynie dołączył do grupy szpitali ściśle współpracujących z Wydziałem Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Dzisiaj (15.10) w szpitalu uroczyście otwarto Klinikę Pulmonologiczną – Oddział Pulmonologiczny, na którym wiedzę o chorobach płuc będą zdobywać przyszli lekarze wykształceni na UWM.

(…)

Prof. Maksymowicz podkreśla też znaczenie otwartej dziś kliniki pulmonologicznej, zarówno dla pacjentów, jak i studentów.

– Jest to klinika prowadzona przez samodzielnego pracownika naukowego prof. dr hab. n. med. Annę Doboszyńską, wybitnego pulmonologa, która przez 30 lat pracowała na Akademii Medycznej, a potem na Uniwersytecie Medycznym w Warszawie. To gwarancja jakości na poziomie nie tylko krajowym, ale również międzynarodowym – mówi prof. Maksymowicz. – Otwarcie kliniki ma także duże znaczenie dla studentów Wydziału Nauk Medycznych. Stworzono im tutaj świetne warunki. Teraz studentom pozostaje tylko uczyć się dobrze i rozwijać się.

(…)

Źródło: Olsztyn24.com: W szpitalu pulmonologicznym będą kształcić lekarzy

Helen Bridge i Warszawska Szkoła Pielęgniarstwa – List do Pani, maj 2012, Nr 204

Dwunastego maja obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek. Każda z nas ma świadomość, jak wiele dobra zawdzięczamy ich często niedocenianemu trudowi. Dziś posłuchajmy opowieści o zbyt mało u nas znanej, a wielce zasłużonej dla rozwoju pielęgniarstwa w Polsce – Helen Bridge.

Helen Bridge i Warszawska Szkoła Pielęgniarstwa

Prof. Anna Doboszyńska

Szóstego kwietnia 1917 r. Stany Zjednoczone przystępują do I wojny światowej, a kierownictwo Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, widząc potrzebę organizacji służb pielęgniarskich, powierza Clarze Noyes zadanie mobilizacji pielęgniarek do pracy w wojsku, na frontach, a także do pomocy ludności cywilnej. Jedną z tych zmobilizowanych pielęgniarek była Helen Bridge. W maju 1919 roku, ta 34-letnia Amerykanka, z solidnym wykształceniem pielęgniarskim (skończyła w USA Szkołę Pielęgniarstwa w Miami Valery, a także Studium Nauczycielskie w Nowym Jorku) i bogatym doświadczeniem w pracy, oraz  doskonałą pozycją zawodową, decyduje się na wyjazd w misji Czerwonego Krzyża do Władywostoku na Syberię, do Związku Radzieckiego, i przebywa tam od grudnia 1919 r. do kwietnia 1920. Po 6 miesiącach organizacji kursów i nauczania rosyjskich pielęgniarek, Helen Bridge dołączyła do Wielkiego Białego Pociągu, wiozącego lekarzy i pielęgniarki, których zadaniem było zwalczanie epidemii tyfusu w miastach i osiedlach leżących wzdłuż trasy kolei transsyberyjskiej. Po kilku miesiącach na Syberii, przejeździe „białym pociągiem”, stwierdziła, że jeszcze nie jest gotowa do powrotu do USA… i decyduje się na kolejną misję, tym razem w Warszawie, tak innej w owym czasie od miast syberyjskich, ale być może jeszcze bardziej różniącej się od miast amerykańskich. Zostaje pierwszą dyrektorką, pierwszej w Warszawie i drugiej w Polsce szkoły pielęgniarskiej.

Szkoła utworzona częściowo z fundacji innej amerykańskiej pielęgniarki, Doroty Hughes, córki przyjaciół Heleny i Ignacego Paderewskich, a także finansowana i organizowana dzięki Amerykańskiemu Czerwonemu Krzyżowi oraz innym darczyńcom, została otwarta w 1921 r. Helena Paderewska brała udział w szkoleniu szarych samarytanek, Amerykanek polskiego pochodzenia, które przygotowywały się do pracy pielęgniarskiej w niepodległej Polsce.

W 1920 roku powołano radę administracyjną szkoły, w jej skład weszli delegaci Ministerstwa Zdrowia Publicznego, Magistratu m. st. Warszawy, wydziału lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego, Polskiego Czerwonego Krzyża, a także dyrektorka szkoły, reprezentująca Amerykański Czerwony Krzyż – Helen Bridge. Rada opracowała statut szkoły, zatwierdzony przez radę miejska w dniu 7 lipca 1921 r. Zgodnie ze statutem – PCK i Magistrat m.st. Warszawy miały łożyć na urządzenie i utrzymanie szkoły po 30% wydatków, a Uniwersytet Warszawski 10%. Amerykański Czerwony Krzyż zobowiązał się wypłacać pensje dyrektorki i instruktorek, zapewniając im równocześnie mieszkanie i wyżywienie. Pozostałe dochody – to darowizny i opłaty uczennic.

Helen Bridge była dyrektorką wymagającą i surową. Jak pisze jedna z uczennic wspominających ją, …miała postać ujmującą. Wysoka szczupła, o zdecydowanych ruchach, wysportowana, elegancko wyglądała zarówno w mundurze, jak i sukni (…). Szkoła zorganizowana była wzorowo, regulamin wnikał w najdrobniejsze szczegóły pracy czy życia internatowego. Nie było rzeczy niejasnych czy wątpliwych. Odczuwało się wyraźnie, że oko dyrektorki czuwa nad całością i że prowadzi [ona] wszystko twardą ręką. Personel niższy odczuwał lęk przed dyrektorką, ale jednocześnie był do niej przywiązany…

Sama Helen Bridge tak pisze o konieczności przestrzegania regulaminu szkoły: (…) rzeczą, która często razi nową uczennicę są przepisy szkolne, których ona nie zawsze pojmuje. Wyda się to wam nieraz trudnem, ale my wymagamy stosowania się do przepisów, nawet jeśli na razie nie są zrozumiałe….

Warunkiem przyjęcia do szkoły był wiek od 15 do 35 lat, ukończenie co najmniej 6 klas gimnazjum, dobry stan zdrowia i opinia na piśmie. Każda uczennica musiała mieszkać w internacie, a przy przyjęciu musiała posiadać wyprawkę składającą się z bielizny pościelowej, osobistej, pantofli itp. Każda uczennica musiała także posiadać zegarek z sekundnikiem. Zgromadzenie takiego wyposażenia dla wielu uczennic stanowiło znaczny wysiłek, czasami wymagający kilku miesięcy pracy zarobkowej. W szkole uczennice otrzymywały bezpłatnie pełne umundurowanie, nauka była bezpłatna, ale mieszkanie i wyżywienie obowiązane były same opłaczać. Dobra nauka, właściwa postawa uczennicy i zła sytuacja materialna rodziny były podstawą do uzyskania stypendium.

Nauka początkowo trwała 2 lata, w czasie których było 21 tygodni zajęć z teorii i ćwiczeń, 77 tygodni praktyk i 6 tygodni wakacji.

Helen Bridge przez 7 lat, w latach 1921-1928 kierowała szkołą; w tym czasie naukę rozpoczęło 264 uczennic, a ukończyło ją 184. W porównaniu do dzisiejszych warunków, gdy niejedna uczelnia wyższa przyjmuje rocznie taka liczbę studentów, jest to niewiele, jednak biorąc pod uwagę ówczesny całkowity brak wyszkolonych pielęgniarek, a także doskonałe przygotowanie absolwentek (kierowały one w późniejszych latach szkołą, otrzymywały stypendia zagraniczne, pracowały na wysokich stanowiskach w służbie i ochronie zdrowia) – należy uznać ogromną rolę szkoły i jej uczennic w rozwoju pielęgniarstwa w Polsce.

W latach 1927-28 wybudowano nowy gmach Warszawskiej Szkoły Pielęgniarek, oddany do użytku w 1929 r. Projektantem budynku był prof. Romuald Gutt (1888-1974), wielokrotnie nagradzany architekt, m.in. autor projektu budynku, w którym obecnie mieści się Szpital Czerniakowski, im prof. W. Orłowskiego, a także laureat I nagrody za projekt Ogrodu Botanicznego w Powsinie. Dzięki staraniom Helen Bridge na budowę nowego gmachu szkoły uzyskano dotację z Fundacji Rokefellera w wysokości 100 tys. dolarów. Pozostałe koszty pokrył Skarb Państwa.

W dniu 25 kwietnia 1928 roku, po przekazaniu kierownictwa szkoły Zofii Szlenkierównie, Helen Bridge wyjechała do Paryża, gdzie 28 kwietnia tegoż roku, wyszła za mąż za znacznie starszego od siebie kuzyna Charlesa M. Shartle’a. Po ślubie razem wracają do USA, ażeby zamieszkać w ogromnym domu w stanie Ohio. Po śmierci męża w 1932 r. Helen ponownie wychodzi za mąż w listopadzie 1933 r. zaAugusta G. Pohlmana.

Helen Bridge została odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, złotym Krzyżem PCK, mianowana oficerem Korpusu Sanitarnego. Wiadomo, że po wyjeździe z Polski Helen Bridge wracała tu kilkakrotnie, wspierała swoje byłe uczennice i współpracownice w trudnych czasach powojennych. Zmarła na atak serca 3 grudnia 1964 r.

Profesjonalizm i serce – List do Pani, wrzesień 2008, Nr 167

Kierunek swojej drogi odkryła doktor Anna właściwie już w dzieciństwie, choć może nie w pełni jeszcze świadomie. Mieszkała wówczas wraz z rodzicami, trzema braćmi i babką – Bebiją, Bebi, jak się ją z gruzińska nazywało, w Skierniewicach, w niewielkim mieszkaniu, które ojciec – młody zdolny naukowiec, łąkarz otrzymał od swojego instytutu. I właśnie nieopodal tej miejscowości rozegrał się dramat, który cieniem położył się na losach rodziny, ale niewykluczone, że wywarł też swój wpływ na późniejsze wybory Anny.
Miała wtedy zaledwie 6 lat, kiedy 25 sierpnia, pamięta dokładnie ten dzień, wyruszyła wraz z matką i braćmi na spotkanie z ojcem, oczekującym na nich na małej plaży nad Rawką. Jedyna droga nad wodę wiodła przez most, którym przebiegała podwójna nitka torów. Przepuścili pędzący pociąg z Warszawy, pędzącego równocześnie z przeciwnego kierunku nie dosłyszeli, nie dostrzegli. Jej dziewięcioletni brat Piotruś zginął na miejscu, ją z poturbowaną głową, złamaną nogą wagon zrzucił z wysokiego nasypu w dół. W szpitalu leżała długo, bardzo długo, ale podobało jej się to miejsce. Przy zmianie opatrunków zaciskała piąstki, żeby nie płakać z bólu, ale nie odwracała oczu, jak radzili lekarze – bo to takie ciekawe – mówiła. Z wczesnego dzieciństwa zapamiętała więc wspólne opłakiwanie brata, swój pobyt w szpitalu, w którym tyle się działo, i pewien niedostatek, bo też nie przelewało się nigdy –

W rodzinnym domu
Dwupokojowe mieszkanie nie zapewniało odpowiedniej przestrzeni sześcioosobowej już wówczas rodzinie, której towarzyszył jeszcze pies Traf. Nikt jednak nie rozpaczał z powodu straconego na wschodzie Polski majątku, choć z rozrzewnieniem wspominano czasem stary dworek w Boryskowiczach, otaczający go ogród, kaplicę wśród rozległych pól… Żyło się tym co tu i teraz, stawiając sobie wysokie wymagania, ale nie tracąc przy tym pogody ducha. Doktor Anna wspomina do dziś serdeczną, choć nie wylewną atmosferę rodzinnego domu. Obowiązywał w nim podział zadań, których wykonywanie egzekwowane było z całą stanowczością, ale było też wspólne świętowanie, rodzinne rozmowy, lektury, wspólne uczenie się angielskiego z radia. Pamięta też do dziś domowe – smaki i przysmaki – proste potrawy przyrządzane przez matkę i babkę: ziemniaczane placki, gołąbki, racuszki, naleśniki, a także ulubiony deser – babkę „pijaczkę” z kaszy mannej, wchłaniającą obficie waniliową śmietankę, której słodycz długo potem czuło się w ustach.
Matka to była pracowitość, hart i surowość, ale i nieosiągalny wzór myślenia o innych, nie tylko o najbliższych. Zawsze wiedziała, jak pomóc, której sąsiadce, czym się podzielić, czym wesprzeć, jak pocieszyć. Ojciec to naukowe pasje, odpowiedzialność, tym samym stawianie córce wysokiej poprzeczki, ale i męska serdeczność. Jej nieustanny nad nim zachwyt trwał przez lata i trwa nadal, chociaż go zabrakło. A babka? Babka to była przyjaciółka (razem dzieliły pokój), osoba do zwierzeń, do rozmów… To babki marzeniem było, by Anna została lekarką. A że powołaniu trzeba czasem wychodzić naprzeciw, pozwalała swej kilkuletniej wówczas wnuczce robić sobie domięśniowe zastrzyki, poprzedzając oczywiście ten zabieg solidną, i jak się okazało, skuteczną instrukcją. A bracia? Zażyłej z nimi przyjaźni nie umniejszył upływający czas. Nadal dzielą, tak jak przed laty, bezkolizyjnie obowiązki, tyle że dotyczą one teraz opieki nad samotną już matką. Jednemu z nich do dziś przypomina jego odważny gest, kiedy to jako dziesięcioletni chłopiec obronił, ją, czteroletnią, bezradną, przerażoną, uciekającą na swych grubych nóżkach przed psem sąsiada. (Co prawda pies „pienił się” spoza płotu, ale ten szczegół nie zawsze bywa przywoływany w rodzinnych opowieściach).

Jej pasją – praca
Babcia doktor Anny – Bebija doczekała spełniania się swych marzeń. Kiedy umierała, jej ukochana wnuczka była już na drugim roku medycyny, przeświadczona o tym, że to jest na pewno jej miejsce w życiu. A Bebija umierała w tym szpitalu, w którym po latach Anna zaczęła pracować jako szefowa stułóżkowego oddziału wewnętrznego.
Ale wcześniej był okres studiów. Trzy lata w Gdańsku (jeszcze dotąd trwają niektóre przyjaźnie z tamtych dni), potem Warszawa, gdzie po trzech kolejnych latach otrzymuje w 1979 r. – dyplom lekarza medycyny. A potem? Potem nadszedł trwający do dziś czas ciężkiej, wielogodzinnej, wytężonej pracy; opieka nad chorymi w klinice przy ul. Banacha w Warszawie i poza kliniką, zdobywanie specjalizacji – z interny, z pulmonologii i alergologii, a także sukcesywnie, po napisaniu doktoratu, a potem pracy habilitacyjnej, kolejnych stanowisk: adiunkta, docenta i profesora medycyny. Zawsze poważnie traktując obowiązki, których się podjęła, nie zważała doktor Anna na to, że tak wydatnie rozszerza się ich zakres. W 1987 roku staje się współzałożycielką Warszawskiego Hospicjum Społecznego, w którym działa nieprzerwanie do dziś, odwiedzając i wspierając tych, przed którymi krótka i najtrudniejsza droga. Bierze udział w wielu naukowych konferencjach w Polsce i za granicą, przygotowuje referaty i artykuły do licznych czasopism naukowych i popularnonaukowych, skrypty i podręczniki dla studentów (i dla chorych), prowadzi wykłady i zajęcia z zakresu leczenia i rehabilitacji pulmonologicznej, opieki paliatywnej, metodologii badań naukowych, także wykłady na kursach dla lekarzy, uczestniczy w pracach wielu stowarzyszeń naukowych i społecznych nie tylko w kraju. Po dwudziestu latach pracy w klinice daje się z kolei poznać jako odpowiedzialny kierownik Zakładu Chorób Wewnętrznych w Centrum Leczniczo-Rehabilitacyjnym „Attis” przy ul. Górczewskiej w Warszawie, a po następnych siedmiu latach – oddziału wewnętrznego i pulmonologii Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego.

Niedawny sukces
Znaczącym osiągnięciem doktor Anny w ostatnich miesiącach było wcielenie w życie jej idei zorganizowania międzynarodowej konferencji „Astma – Alergia – POChP. Chory – Lekarz – Pielęgniarka. Edukacja chorych”. Wokół tej idei zgromadziła grono młodych, zdolnych podopiecznych, którzy z nią i pod jej kierunkiem opracowali program konferencji i zapewnili właściwy jej przebieg. A celem konferencji, która była wydarzeniem w skali nie tylko Polski, była integracja środowisk: naukowców, lekarzy, pielęgniarek i chorych, wokół zagadnienia najefektywniejszych sposobów leczenia chorób tak bardzo rozprzestrzenionych, jak astma, alergia i POChP.
Choć sama nie szukała nigdy poklasku, doczekała się wielu znaków uznania, m.in. została w 2005 roku odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi, w dwa lata później – Medalem Stulecia Towarzystwa Internistów Polskich, otrzymała też nagrody Ministra Zdrowia i Rektora Akademii Medycznej w Warszawie.

Zawsze aktywna
A w przeszłości miała też doktor Anna swój udział w budowaniu nowego porządku w Polsce. To w jej mieszkaniu na Sadach Żoliborskich mieściła się w stanie wojennym, przez dłuższy czas, redakcja nielegalnego wówczas, tygodnika „Solidarność”. Dyskutowano często długo w nocy o koniecznych przemianach polskiej rzeczywistości, o cenie tych przemian, o odpowiedzialności za ich zaistnienie, ale i o konkretnych zadaniach na najbliższy czas… Do dziś ze wzruszeniem wspomina tamte dni, także dreszczyk emocji, z jakim przyjmowała każde bardziej gwałtowne pukanie do drzwi.
A kiedy w końcu nastał upragniony i wywalczony czas wolności, miała świadomość, że jej miejsce jest wśród tych, którzy w cichości a rzetelnie wykonywać będą swoje zawodowe powinności.

Pedagog z powołania
Od trzech lat, jakby za mało miała zawodowych działań, doktor Anna podjęła nowe zadania – kierownika Zakładu Pielęgniarstwa Klinicznego Wydziału Nauki o Zdrowiu Akademii Medycznej w Warszawie. „Jest to coś, co zawsze chciałam robić – uczyć młodych i to właśnie pielęgniarki, od których kompetencji, czujności i serca tak bardzo zależy los chorych” – mówi. Prowadzi więc wykłady, dogląda prac licencjackich i doktorskich, a znając kilka języków, przedstawia młodym najnowsze zdobycze wiedzy prezentowane w prasie zagranicznej. Ma też cierpliwość do tych, którzy nieco wolniej opanowują zadany materiał, którym trudności domowe nie pozwalają być w czołówce.

Sama, lecz nie samotna
Doktor Anna podąża przez życie sama (pewnie tak toczy się na ogół życie siłaczek), ale nie czuje się samotna. Serdeczna, choć nie wylewna, z uśmiechem czającym się w oczach i kącikach warg, umiejąca wsłuchiwać się w słowa rozmówcy, ale i rozumiejąca go bez słów, łagodna, ale kategoryczna wówczas, gdy chodzi o dobro chorych, zyskała sobie ogromne rzesze oddanych przyjaciół. A są wśród nich – pacjenci, ich rodziny, studenci, koledzy z pracy i studiów i bardzo wielu ludzi z różnych kręgów, spotkanych na kolejnych etapach życia. Odwiedzają ją, zapraszają w gościnę, telefonują, piszą listy, esemesy, e-maile, wierząc, że są na trwale wpisani w jej pamięć i serce. I pewnie się nie mylą. Maleńki telefon komórkowy doktor Anny niczym wielka centrala telefoniczna dźwięczy z niewielkimi tylko przerwami. Bo przecież telefonują i chorzy, którym trzeba pomóc natychmiast, a pomocy nie odmawia nigdy. Często nawet późnym wieczorem puka do drzwi osób oczekujących jej niecierpliwie. Niesie pomoc, otuchę – i zawsze prawdę o tym punkcie drogi, w jakim pacjent się znajduje. „Taki lekarz to lek najważniejszy” – powie o niej wieloletnia pacjentka – znakomity filmowiec – Anna Pietraszek.
Dzień doktor Anny zaczyna się przed 6.00, kończy na ogół po północy. Trudno wiec uwierzyć, że tak bardzo zapracowana osoba znajduje jeszcze czas, by gościć przyjaciół w swoim domu i za każdym razem udowadniać, że zasługuje w pełni także na miano mistrza sztuki kulinarnej.

Skąd te siły?
Szczególnie cennym darem otrzymanym od losu?, od rodziców?, darem bez którego nie mogłaby tak wydajnie pracować, jest jej, na szczęście, żelazne zdrowie. Od dzieciństwa zahartowana, uprawiająca różnorodne sporty, w czasach szkolnych i studenckich uznawana przez trenerów za przyszłość lekkoatletyki, tak znaczące miała sukcesy w pchnięciu kulą, do dziś dba o sprawność fizyczną. Pływa, jeździ całe kilometry na rowerze, nie stroni od pieszych wędrówek… Ale świadoma jest też tego, że pomnażać trzeba i duchowe moce, czerpać siły z innych źródeł. Bożej Opatrzności zawdzięcza bowiem to, że na jednym z ważnych zakrętów życia mogła dostrzec Tego, który jest „Drogą, Prawdą i Życiem”. Odtąd podąża za Nim bez sentymentalizmu, ale konsekwentnie. Spotyka Go w swoich chorych, w odwiedzanych pacjentach hospicjów, na kartach Pisma Świętego, a nade wszystko podczas Mszy świętej. Odwiedza Go w czwartki, późnym wieczorem, w kościele przy ulicy Deotymy w Warszawie, gdzie trwa nieustanna adoracja, poszukuje na szlakach prywatnych pielgrzymek. A było ich wiele. Te najważniejsze – ponawiane kilkakrotnie – do sanktuarium Matki Bożej w La Salette, ukrytego we Francuskich Alpach, i te podejmowane trzykrotnie – do Fatimy, te do Padwy, by pokłonić się św. Antoniemu, który tak skutecznie odnajduje i nas zagubionych, do O. Pio w San Giovanni Rotondo i do położonego nieopodal, na Monte St. Angelo – sanktuarium św. Michała Archanioła… Miała też szczęście pochylić się niegdyś, podczas audiencji do rąk Ojca Świętego. Jana Pawła II, przekazując w imieniu Polskiego Związku Kobiet Katolickich – dar – rzeźbę w postaci kaganka, którego światło ochrania kobieca dłoń.
– To spotkanie to jedno z najważniejszych przeżyć w moim życiu. A wakacyjne pielgrzymki?… podczas nich gromadzę moje duchowe zapasy na zimę – powie z uśmiechem. Ale gromadzi też i zapasy wymierne – zbiory pięknych fotogramów – dokumentację swoich podróży, tego co było podczas nich szczególnie poruszające. Jej fotograficzna pasja trwa już przeszło trzydzieści lat.
– Właściwie, pomimo zmęczenia, które nieustannie mi towarzyszy jestem szczęśliwa – powiedziała kiedyś. – I jestem wdzięczna – dodała pospiesznie – i Bogu, i ludziom za ich szczodrość dla mnie, nie w pełni zasłużoną.