Dla nich każdy dzień jest cenny – Nasz Dziennik, 8.04.2010, Nr 82

Z prof. dr med. Anną Doboszyńską, specjalistą chorób wewnętrznych, pneumonologii i alergologii, kierownik Zakładu Pielęgniarstwa Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, wolontariuszem Warszawskiego Hospicjum Społecznego, rozmawia Anna Zalech



Już ponad 20 lat pracuje Pani Profesor jako wolontariusz w Warszawskim Hospicjum Społecznym, czy przez ten czas zauważyła Pani zmiany w opiece paliatywnej?

– Na pewno sytuacja związana z dostępem do tego typu placówek jest już lepsza. Dzisiaj pacjenci mają prawo do naturalnej, godnej i świadomej śmierci, bez fizycznego bólu, którego można uniknąć lub go zminimalizować, z poszanowaniem godności i prawa do pełnej informacji o postępach choroby, w kontakcie z najbliższymi, a jeśli to tylko możliwe – we własnym domu, z duchowym wsparciem i bez przymusu uporczywej terapii niepotrzebnie przedłużającej konanie.

Nie jest jednak dobrze, jeżeli chodzi o finansowanie opieki nad chorymi. Zbyt mało funduszy przeznacza się na opiekę zarówno domową, jak i szpitalną stacjonarną. Jedynie 40-70 proc. finansuje Narodowy Fundusz Zdrowia, resztę środków hospicja muszą zdobywać same, np. z 1 proc. podatków czy zbiórek pieniędzy m.in. przed kościołem.

Czy polskie społeczeństwo ma właściwy obraz hospicjum?

– Osoby, które miały styczność z chorymi np. w rodzinie, wśród znajomych, wiedzą, czym jest hospicjum. Wiedzą, że to ośrodek dla osób, których stan zdrowia ulega stałemu pogorszeniu i które wymagają większego nadzoru lekarskiego oraz intensywnego leczenia objawowego ze względu na dynamikę narastających objawów, albo że opieka hospicyjna domowa to wizyty wykwalifikowanego zespołu lekarza, pielęgniarki, najlepsza możliwa dla chorego opieka i pomoc. W hospicjum umierającą osobę i jej rodzinę otacza się opieką lekarską i również duchową.

Są jednak osoby, które boją się hospicjum, bo nie wiedzą, czym ono jest. Tym bardziej że w dzisiejszych czasach, dobie kultu młodości i piękna, rzadko mówi się o nieuleczalnych chorobach i śmierci. Tacy ludzie częściej są za eutanazją.

Tymczasem osoby ciężko chore praktycznie nigdy nie proszą o pozbawienie ich życia. Pracuję już ponad 30 lat w różnych szpitalach i ponad 20 lat jako wolontariusz w Warszawskim Hospicjum Społecznym i przez ten czas jedynie raz mi się zdarzyło, że osoba chora naprawdę chciała umrzeć. Ci chorzy chcą żyć i dla nich każdy dzień jest cenny.

Chcę przypomnieć w tym miejscu, że eutanazja nie jest dopuszczalna prawnie w większości cywilizowanych krajów europejskich. Również w kodeksie etyki lekarskiej jest bardzo wyraźnie powiedziane, że lekarz nie ma prawa skracać życia choremu.

Czy nowotwory to najczęstsze choroby osób przebywających w hospicjum?

– Tak. Większość chorych w hospicjach to chorzy na choroby nowotworowe po zakończeniu leczenia przyczynowego lub niezakwalifikowani do leczenia. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy upatrywałabym w tym, że wiele osób zaniedbuje badania profilaktyczne, np. mammograficzne czy inne, które mogłyby wykryć raka w początkowym stadium choroby, lub palą papierosy, narażając się na zachorowanie na nowotwór. Gdy schorzenie rozpoznaje się zbyt późno i kiedy nie można wdrożyć leczenia przyczynowego albo zostało ono już zakończone, wtedy tacy pacjenci trafiają do ośrodków hospicyjnych.

Oczywiście opieki hospicyjnej wymagają także osoby z innymi chorobami, np. układu oddechowego czy neurologicznymi, m.in. po udarach mózgu, ale taka opieka jest możliwa dla niewielkiego odsetka osób, które jej potrzebują.

Jacy ludzie trafiają do hospicjum?

– Różni – cierpiący, samotni, chorzy. Ludzie chorują i umierają niezależnie od wieku, wykształcenia, zasobów materialnych. Część osób umiera niepostrzeżenie, np. we śnie czy nagle, inni umierają dramatycznie, w cierpieniu, niektórzy godzą się ze śmiercią i są do niej przygotowani, inni nie.

Pamiętam pacjentkę z początków mojej pracy – panią Elżbietę, kobietę po czterdziestce, z małymi jeszcze dziećmi. Umierała na raka. Zaprzyjaźniłyśmy się na ten krótki dla niej czas życia. Rozmowy z nią pozwoliły mi lepiej zrozumieć, co czuje umierający, a także jak skuteczniej można mu pomóc.

Również ostatnio doświadczyłam niezwykłego przeżycia. Zostałam poproszona przez córkę-lekarkę do pacjentki, u której często bywałam. Pani Julianna czekała na mnie, więc zaraz po pracy pojechałam do niej. Weszłam do pokoju i powiedziałam: „Dobry wieczór pani Julianno”, ona mi odpowiedziała „Dobry wieczór pani doktor”, po czym… umarła. To było dla mnie niezwykłe doświadczenie i wyróżnienie, że pani Julianna pozwoliła mi towarzyszyć przy swojej śmierci. Zmarła 3 miesiące przed 110. urodzinami.

Dziękuję za rozmowę.

Możliwość komentowania została wyłączona.