6525c8e64ad6e_o_large[1]

Spotkanie edukacyjne o chorobach płuc, olsztyn.naszemiasto.pl, 10.10.2023

Relacja ze spotkania w olsztyńskim Klubie Akces Olsztyn. Miało charakter edukacyjny, a jego celem było zwiększenie świadomości społecznej na temat przewlekłej obturacyjnej choroby płuc (POChP). Prelegentem spotkania była Pani prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska, Koordynator Kliniki Pulmonologii w Warmińsko-Mazurskim Centrum Chorób Płuc w Olsztynie. Wstęp na wydarzenie był bezpłatny.

Więcej (wideo): olsztyn.naszemiasto.pl

2

”Osobowości Roku” na Warmii i Mazurach, Olsztyn.com.pl, 22.01.2023

W weekend w auli Centrum Edukacji i Inicjatyw Kulturalnych w Olsztynie odbyła się 28 gala „Osobowość Roku Warmii i Mazur” Warmińsko-Mazurskiego Klubu Biznesu, jak również 25 odsłona charytatywnego balu Rotary Club Olsztyn i fundacji „Przyszłość dla dzieci”. Kapituła nagrodziła osobowości spoza biznesu, które w sposób szczególny wyróżniły się w dziedzinie kultury, nauki, działalności społecznej i charytatywnej oraz działalności na rzecz regionu.

W kategorii „medycyna” za niezwykle bogaty dorobek naukowy i dydaktyczny, wybitną działalność lekarską, pracę na rzecz utworzenia i prowadzenia kliniki pulmonologii oraz pracę jako lekarz wolontariusz nagrodę otrzymała prof. Anna Doboszyńska.

– Czuje się trochę nieswojo. Rzadko mi się zdarza być w towarzystwie biznesu – powiedziała przed zgromadzonymi. – Jestem bardzo wdzięczna i wzruszona. To jest coś niezwykłego. Jest to docenienie 10 lat mojego życia, całkiem nowego życia w Olsztynie. Dziesięć lat prowadzenia organizacji, prowadzenia kliniki i wspólnie z kolegami leczenia chorych, uczenia studentów. Przyjmuje tę nagrodę nie jako ja, tylko w imieniu kolegów i moich współpracowników.

Źródło: olsztyn.com.pl

1_0[1]

Odznaczenie Pani Profesor Anny Doboszyńskiej

W październiku minęło 10 lat od powstania Kliniki Pulmonologii, którą kieruje prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska.

Z tej okazji podczas VII edycji Konferencji „Pulmonologiczne Przypadki Kliniczne”, która odbyła się w dniach 23-24.09.2022, I sesja poświęcona była 10-leciu Kliniki Pulmonologii UWM W-MCCHP w Olsztynie. Sesję prowadzili: Prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska, mgr Wioletta Śląska-Zyśk – Dyrektor Warmińsko-Mazurskiego Centrum Chorób Płuc w Olsztynie w Olsztynie, dr Stanisław Ejdys – Prezes Fundacji Pulmonologia dla Warmii i Mazur.

Była to idealna okazja do krótkiego podsumowania, co zostało osiągnięte i co jeszcze przed nami. Przemówienia wygłosili przedstawiciele Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie m. in. Prorektor ds. Collegium Medicum Prof. Sergiusz Nawrocki, Dyrektor Szkoły Zdrowia Publicznego Prof. Jadwiga Snarska, Przewodniczący Rady Dyscypliny Naukowej Wydziału Lekarskiego Prof. Marcin Mycko i Prof. Wojciech Maksymowicz. A także wieloletnia Dyrektor Warmińsko-Mazurskiego Centrum Chorób Płuc w Olsztynie Mgr inż. Irena Petryna.

14 listopada w Warmińsko-Mazurskim Centrum Chorób Płuc w Olsztynie odbyła się uroczystość, podczas której Pani Profesor otrzymała z rąk Pana Marcina Kuchcińskiego, Wicemarszałka Województwa Warmińsko-Mazurskiego Odznakę Honorową za Zasługi dla Województwa Warmińsko-Mazurskiego.

6

10-lecie Kliniki Pulmonologii w Olsztynie, Gość Niedzielny, 8.11.2022

– Chciałabym, żeby przy całym postępie nauki i przy coraz bardziej zaawansowanych technologiach chory, cierpiący człowiek, nadal był w centrum uwagi wszystkich pracowników ochrony zdrowia – mówi prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska, koordynator kliniki.

Dziesięć lat temu przy Warmińsko-Mazurskim Centrum Chorób Płuc w Olsztynie powstała klinika pulmonologii. Było to związane z powstałym na UWM wydziałem nauk medycznych w 2007 r. Po ogłoszeniu przez uczelnię konkursu do prowadzenia nowej jednostki zgłosiła się prof. dr hab. n. med. Anna Doboszyńska.
– W tym czasie pracowałam na Uniwersytecie Medycznym w Kuala Lumpur w Malezji i mając propozycję pozostania tam na 5 lat, postanowiłam wysłać swoje dokumenty do Olsztyna – wspomina prof. Doboszyńska.

Po wygraniu konkursu postanowiła przenieść się do Olsztyna. Wcześniej pracowała w Warszawie. Po zrobieniu specjalizacji (choroby wewnętrzne, pulmonologia i alergologia) i po obronie doktoratu oraz po kolokwium habilitacyjnym w Klinice Pulmonologii AM w Warszawie, była prodziekanem ds. pielęgniarstwa na Wydziale Nauk o Zdrowiu. W szpitalu Centrum Attis prowadziła 100-łóżkowy oddział chorób wewnętrznych i przez kilka lat 50-łóżkowy oddział pulmonologiczny w Szpitalu w Międzylesiu. Jak podkreśla, bycie lekarzem to zawód i powołanie.

– Zawód – bo trzeba się solidnie nauczyć „rzemiosła” i trzeba uczyć się stale. Z pewnością też powołanie – od przedszkola jestem lekarką, od zawsze wiedziałam co będę robiła. Zawsze wspierała mnie w tym moja babka, która zmarła, jak byłam na 2. roku studiów – zaznacza pani profesor, wspominając, że w historii swojego życia dostrzega działanie opatrzności Bożej. – To moje powołanie było już poważne jak miałam sześć lat. Wtedy spędziłam bardzo dużo czasu w szpitalu po tragicznym wypadku. Niestety zginał w nim mój 9-letni brat Piotruś, a ja przeżyłam. Wielokrotnie się zastanawiałam, dlaczego ja przeżyłam w tym wypadku, chociaż też przecież mogłam zginąć. Widać taki był plan Pana Boga na moje życie – pomagać innym… – tłumaczy.

– Ten pobyt w szpitalu jako dziecko bardzo mi się spodobał i jak czasem żartuję – zostałam w szpitalu do dzisiaj. Babka, do której wszyscy mówili bebi (była Gruzinką, a po gruzińsku bebija znaczy babka) umierała w Centrum Attis, gdzie po wielu latach byłam ordynatorem. Był to szpital, w którym umierał na tym samym łóżku co ona, trzymając mnie za rękę, mój tata a jej syn – wspomina.

Początki pracy w Olsztynie nie były łatwe. – Po wielu latach mieszkania i pracy w Warszawie całkowicie zmieniłam swoje życie. To był trudny czas i ze względów osobistych: w 2014 r. zmarł mój najstarszy brat, a rok później zmarła mama. Nie miałam żadnych znajomych w Olsztynie i na początku nie bardzo miałam gdzie mieszkać. Obejmowałam kierowanie zespołem w pełni wykształconych lekarzy, jednak w szpitalu nie było tradycji uniwersyteckich, nie było tradycji pracy naukowej. Chyba nikt wcześniej z zespołu nie uczył studentów w sposób zorganizowany. To wszystko wymagało sporo wysiłku i ode mnie, a jeszcze więcej od zespołu – opowiada prof. Doboszyńska, zaznaczając, że przez 10 lat udało się stworzyć dobre dzieło.

– Klinika jest pełnoprawnym ośrodkiem zarówno leczenia chorych jak i nauczania studentów, lekarzy, prowadzenia prac naukowych – doktoratów i licznych projektów. Jednak zawsze dla mnie największą satysfakcją jest pomoc pacjentom, nie zawsze wyleczenie, ale zawsze znalezienie najlepszego w konkretnej sytuacji postępowania. Te pierwsze 10 lat to dopiero początek. Przed nami właściwie to samo, tylko lepiej i więcej: więcej publikacji, lepsze prace naukowe, lepsze nauczanie studentów, coraz lepsza opieka nad pacjentami z coraz lepszymi metodami diagnostycznymi i lepszymi lekami – wymienia, zaznaczając, że w centrum ma być zawsze człowiek.

Źródło: olsztyn.gosc.pl

118_PK1_8612

Prezydent nominował nowych profesorów, Medkurier, 27.11.2022

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda wręczył akty nominacyjne 61 nauczycielom akademickim oraz pracownikom nauki i sztuki. Akty nominacyjne otrzymali m.in.: prof. Monika Bronikowska, prof. Rafał Wiglusz, prof. Anna Szaflarska-Popławska, prof. Agnieszka Szadkowska. Oraz

(…)

Anna DOBOSZYŃSKA
profesor nauk medycznych i nauk o zdrowiu
Uniwersytet Warmińsko–Mazurski w Olsztynie

Źródło: medkurier.pl

tvolsztyn

TV Olsztyn, Rozmowa z dr Anną Doboszyńską  o zagrożeniach związanych z biernym i czynnym paleniem, 16.10.2015

Podsumowanie programu profilaktycznego „Antynikotynowa Edukacja i Profilaktyka Chorób Płuc”- konferencja w Szpitalu Pulmonologicznym, 15 października 2015.

Rozmowa z dr Anną Doboszyńską, prof UWM Kierownikiem Katedry Pulmonologii i Infekcjologii o zagrożeniach zdrowotnych związanych z biernym i czynnym paleniem. Wioletta Wojnicka Telewizja Olsztyn

Materiał wideo: telewizjaolsztyn.pl

400_20121015165436[1]

Otwarcie kliniki pulmonologicznej w Olsztynie, Olsztyn24.com, 2012-10-15

Samodzielny Publiczny Zespół Gruźlicy i Chorób Płuc w Olsztynie dołączył do grupy szpitali ściśle współpracujących z Wydziałem Nauk Medycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Dzisiaj (15.10) w szpitalu uroczyście otwarto Klinikę Pulmonologiczną – Oddział Pulmonologiczny, na którym wiedzę o chorobach płuc będą zdobywać przyszli lekarze wykształceni na UWM.

(…)

Prof. Maksymowicz podkreśla też znaczenie otwartej dziś kliniki pulmonologicznej, zarówno dla pacjentów, jak i studentów.

– Jest to klinika prowadzona przez samodzielnego pracownika naukowego prof. dr hab. n. med. Annę Doboszyńską, wybitnego pulmonologa, która przez 30 lat pracowała na Akademii Medycznej, a potem na Uniwersytecie Medycznym w Warszawie. To gwarancja jakości na poziomie nie tylko krajowym, ale również międzynarodowym – mówi prof. Maksymowicz. – Otwarcie kliniki ma także duże znaczenie dla studentów Wydziału Nauk Medycznych. Stworzono im tutaj świetne warunki. Teraz studentom pozostaje tylko uczyć się dobrze i rozwijać się.

(…)

Źródło: Olsztyn24.com: W szpitalu pulmonologicznym będą kształcić lekarzy

POZDROWIENIA Z MALEZJI – List do Pani, wrzesień 2012, Nr 207


Nie sądziłam nigdy, że los rzuci mnie aż tak daleko od Polski i do tak pięknego kraju jak Malezja. Zaledwie wiedziałam dotąd, gdzie w przybliżeniu szukać jej na mapie a tu – skierowane do mnie zaproszenie najpierw na rozmowę z przedstawicielami uniwersytetu z Kuala Lumpur tu w Warszawie, a potem zaproszenie od dziekana wydziału Lekarskiego USIM (University Saint Islam Malaysia) i moja szybka decyzja i oto po dwudziestu godzinach podróży znalazłam się w tak odległym zakątku globu. Zaproszenie dostałam jako visiting profesor. Jestem tu niespełna dwa miesiące, ale wrażeń różnych mam wiele, a ponieważ nie chcę ich zatrzymywać tylko dla siebie postanowiłam podzielić się nimi z Wami. Może przed opowieścią o mojej pracy, spotkanych ludziach, urokach stolicy, spróbuję wam przypomnieć, zanim same otworzycie atlas, kilka danych o miejscu, w którym teraz żyję.


Malezja


Jest to kraj niezwykły, położony w Azji południowo-wschodniej. Zajmuje dwa niezależne regiony tzw. Malezję Półwyspową i północną część wyspy Borneo. Podobnie jak Wielka Brytania Malezja jest królestwem parlamentarnym. Stanowi ona federację 13 stanów i 3 terytoriów federalnych, usytuowanych częściowo na półwyspie, a częściowo na wyspie Borneo. Malezję zamieszkuje ponad 27 mln mieszkańców. W każdym ze stanów panuje sułtan lub gubernator, którego urodziny są świętem państwowym w danym stanie. Wśród obchodzonych świąt jest: Nowy Rok (1.01) i Chiński Nowy Rok (23.01 i 24.01), Święto Pracy (1.05), urodziny króla (2.06), Święto Niepodległości (31.08), Święto Deepavali lub Diwali (13.11) i Boże Narodzenie (25.12).

Od 1511 r. tereny obecnej Malezji były pod panowaniem portugalskim, od 1641 pod panowaniem holenderskim. Od XVIII w Malezja jest kolonią brytyjską, a 1941 r. przez 3 lata była pod okupacją japońską. Ogłoszenie niepodległości odbyło się 31 sierpnia 1957 r. w Kuala Lumpur, na placu Merdeka. W 1963 r. do Malezji przyłączyło się Sarawak, Sawah (Borneo) i Singapur, który następnie w 1965 r. odłączył się i stał się od tego czasu państwem-miastem.

Najliczniejszą etnicznie grupą są Malajowie stanowiący 65% mieszkańców, Chińczycy stanowią ok. 25%, Hindusi ok. 8%. Głównym wyznaniem jest islam, który jest religią monoteistyczną, a pod względem liczby wyznawców, drugą po chrześcijaństwie, ale katolicy stanowią tam zaledwie 2-5% ludności (w zależności od źródeł).

W mieście Kuala Lumpur jest wiele meczetów, a śpiewny głos muesinów wzywa pięć razy w ciągu dnia na modlitwę, także mieszkańców mojego hotelu. Wszędzie są też specjalne miejsca do modlitwy: na uczelni, na której pracuję, w pobliskim parku, w hotelu, w ogrodzie botanicznym, w supermarketach… Meczety widać w wielu miejscach, np. na rozległym kampusie politechniki, gdzie byłam na konferencji. Jest też w Kuala Lumpur meczet narodowy (Masjid Negara), wybudowany w 1960 r., a mogący pomieścić ponad 8 tys. wiernych, w centrum miasta jest wielki meczet Masjid Jamek. Przed zwiedzaniem wszyscy niestosownie ubrani odziewani są w długie fartuchy, a kobiety w chustki. Dla tutejszych kobiet zewnętrzną oznaką przynależności do religii muzułmańskiej jest strój zakrywający ręce i nogi: obowiązkowym elementem tego stroju jest nakrycie głowy specjalną chustą (tudung), w zależności od odłamu religijnego, zakrywającą tylko włosy lub całą twarz z niewielką szparą na oczy. Tak ubrane kobiety, z zakrytymi rękami i nogami i w chustach na głowie kapią się w hotelowym basenie. Często również mężczyźni kąpią się w spodniach i podkoszulkach.



Ramadan

Miesiąc postu zwany ramadanem rozpoczyna się pod koniec lipca. W tym czasie muzułmanie nie jedzą i nie piją od wschodu do zachodu słońca. Z obowiązku postu zwolnione są osoby w podeszłym wieku, karmiące matki, post nie obowiązuje kobiet w czasie miesiączki, ale wymagane jest jego przedłużenie o ten czas. Podobnie w innych sytuacjach, gdy ktoś z jakiejkolwiek przyczyny nie mógł dotrzymać postu, to powinien przedłużyć jego czas o liczbę dni, w których nie pościł. Małe dzieci od 6-7 roku życia są uczone postu i początkowo nie jedzą przez pół dnia, a w miarę jak stają się starsze, czas niejedzenia w ciągu dnia ulega wydłużeniu.

Okazuje się także, że chorzy na cukrzycę zwykle odwiedzają przed ramadanem swojego lekarza domowego, który na czas postu zmienia im dawkowanie leków, tak by dawki zarówno leków doustnych, jak i insuliny dostosować do innego sposobu odżywania się w tym okresie.




Msza św. w katedrze

Zwykle w niedzielę jeżdżę na Mszę św. na godz. 10.30, do katedry św. Jana. Kościół jest duży, ale jeśli ktoś się spóźnia to miejsc do siedzenie już nie ma. W czasie nabożeństwa, bardzo aktywni są świeccy. Odświętnie ubrani, przepasani szarfami, nie tylko zbierają do worków na długich kijach pieniądze, ale rozsadzają stojących. Wielu świeckich rozdaje także Komunię św., do której wstaje się kolejno, ławkami, na zaproszenie kogoś z pilnujących porządku. Na obu bocznych ścianach i po obu stronach ołtarza są ekrany z wyświetlanymi tekstami.

Tak jak wszędzie, także w katedrze, wielka różnorodność ludzi. Obok kobiety o wyraźnie chińskiej urodzie, w pięknym kolorowym hinduskim sari, stoi Murzyn w spodniach i koszuli z przezroczystego materiału, w duże kolorowe fioletowo-różowe wzory, nałożonej na białą bieliznę, dalej Murzyn ustrojony dużą ilością biżuterii i czarnymi kolczykami w uszach, pan w średnim wieku w jarmułce na głowie i w koszulce z napisem Bóg jest Żydem, i jak zawsze dużo rodziców z małymi dziećmi. A przed kościołem stoją biedne stragany z jedzeniem, żebracy, policjanci kierujący ruchem i wielka liczba samochodów.



Wieże
Najbardziej charakterystycznymi obiektami w Kuala Lumpur są – wieża telewizyjna KL Tower i Twin Tower lub inaczej Petronas Tower.
Wieża telewizyjna jest położona na wzgórzu porośniętym dżunglą, można oczywiście wjechać na to wzgórze wygodną jezdnią, ale można też wspiąć się ścieżką przez las. Po drodze niezwykle rośliny, niektóre opisane na tabliczkach, tak jak np. rafflesia, występująca tylko w dżungli na terenach Malezji, na Sumatrze, na Filipinach i na Javie, nie ma prawdziwych korzeni ani liści, jest pasożytem. Rafflesia arnoldi, (nazwana tak na cześć jej odkrywcy dr Josepha Arnolda, a także organizatora wyprawy w 1821 r., w czasie której roślina została odkryta na Sumatrze, gubernatora Stamforda Rafflesa). Rosnąca przy ścieżce roślina charakteryzuje się największymi na świecie kwiatami, których średnica może dochodzić do 1 m, a masa do 11 kg. Niestety czas życia kwiatów wynosi tylko ok. 5 dni i akurat ich nie było, ale to może nie tak znowu źle, ponieważ, jak pisał o niej jeden z badaczy, charakteryzuje się niebywałym smrodem, który można porównać do zapachu padliny w stadium zaawansowanego rozkładu.
Przed wejściem na teren wieży mały skansen, kilka domków o charakterystycznym dla poszczególnych regionów Malezji wyglądzie. Na samej wieży na wysokości 276 m jest taras widokowy, piętro wyżej – restauracja, jeszcze wyżej – stacje radia i telewizji.
Twin Towers to właściwie dwie wieże zbudowane w samym centrum miasta mają 452 metry wysokości każda. Pomiędzy wieżami na wysokości ok. 170 m (41 i 42 piętro) jest Skybridge, łączący obie wieże i dostępny dla turystów. Na co dzień głównie służy pracownikom znajdujących się tu biur, dlatego liczba turystów wpuszczanych tam jest ograniczona. W środku poza biurami, które zajmują większość przestrzeni w wieżach, mieszczą się sklepy wszystkich chyba światowych i słodyczami, bardzo drogi sklep spożywczy, a ponadto znana w świecie – filharmonia. Tuż obok Twin Tower znajduje się 20 hektarowy park z ok. 2000 tys. drzew 60-80 letnich i z wieloma fontannami, które tworzą z wody różne kształty, zmieniające się co kilka minut. Jedno z występujących tu drzew to sandałowiec wykorzystywany do budowy domów, a także w przemyśle kosmetycznym i w medycynie. Nieco dalej pięknie przygotowany plac zabaw dla dzieci, na którym największym zainteresowaniem, przy temperaturze ok. 36-38 st C, cieszyły się sadzawki, w których mogą się kąpać tylko dzieci. Nieco dalej znajdują się budynki Convention Center, w podziemiach którego mieści się niezwykłe akwarium z żółwiami, rekinami, wielkimi płaszczkami i wieloma gatunkami innych ryb. Akwarium zwiedza się, przejeżdżając ruchomym chodnikiem w szklanym tunelu, a nad głową i obok całkiem blisko pływają wielkie stwory.
Niezwykłością Kuala Lumpur jest różnorodność ras, strojów, religii. Spotkać tu można zarówno skąpo ubraną młodzież, jak i starannie zakryte kobiety z widocznymi tylko oczami, albo okularami i młodzież lub starszych w strojach narodowych, a dzieci szkolne w tradycyjnych tutejszych mundurkach. W mieście częste są akcje angażujące i młodzież i starszych tak jak ta, którą właśnie organizowano – przeciwko narkotykom, które stanowią tutaj wielkie zagrożenie.

O ogrodach i parkach oraz o studenckim obozie opowiem już w następnym numerze.

Helen Bridge i Warszawska Szkoła Pielęgniarstwa – List do Pani, maj 2012, Nr 204

Dwunastego maja obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek. Każda z nas ma świadomość, jak wiele dobra zawdzięczamy ich często niedocenianemu trudowi. Dziś posłuchajmy opowieści o zbyt mało u nas znanej, a wielce zasłużonej dla rozwoju pielęgniarstwa w Polsce – Helen Bridge.

Helen Bridge i Warszawska Szkoła Pielęgniarstwa

Prof. Anna Doboszyńska

Szóstego kwietnia 1917 r. Stany Zjednoczone przystępują do I wojny światowej, a kierownictwo Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, widząc potrzebę organizacji służb pielęgniarskich, powierza Clarze Noyes zadanie mobilizacji pielęgniarek do pracy w wojsku, na frontach, a także do pomocy ludności cywilnej. Jedną z tych zmobilizowanych pielęgniarek była Helen Bridge. W maju 1919 roku, ta 34-letnia Amerykanka, z solidnym wykształceniem pielęgniarskim (skończyła w USA Szkołę Pielęgniarstwa w Miami Valery, a także Studium Nauczycielskie w Nowym Jorku) i bogatym doświadczeniem w pracy, oraz  doskonałą pozycją zawodową, decyduje się na wyjazd w misji Czerwonego Krzyża do Władywostoku na Syberię, do Związku Radzieckiego, i przebywa tam od grudnia 1919 r. do kwietnia 1920. Po 6 miesiącach organizacji kursów i nauczania rosyjskich pielęgniarek, Helen Bridge dołączyła do Wielkiego Białego Pociągu, wiozącego lekarzy i pielęgniarki, których zadaniem było zwalczanie epidemii tyfusu w miastach i osiedlach leżących wzdłuż trasy kolei transsyberyjskiej. Po kilku miesiącach na Syberii, przejeździe „białym pociągiem”, stwierdziła, że jeszcze nie jest gotowa do powrotu do USA… i decyduje się na kolejną misję, tym razem w Warszawie, tak innej w owym czasie od miast syberyjskich, ale być może jeszcze bardziej różniącej się od miast amerykańskich. Zostaje pierwszą dyrektorką, pierwszej w Warszawie i drugiej w Polsce szkoły pielęgniarskiej.

Szkoła utworzona częściowo z fundacji innej amerykańskiej pielęgniarki, Doroty Hughes, córki przyjaciół Heleny i Ignacego Paderewskich, a także finansowana i organizowana dzięki Amerykańskiemu Czerwonemu Krzyżowi oraz innym darczyńcom, została otwarta w 1921 r. Helena Paderewska brała udział w szkoleniu szarych samarytanek, Amerykanek polskiego pochodzenia, które przygotowywały się do pracy pielęgniarskiej w niepodległej Polsce.

W 1920 roku powołano radę administracyjną szkoły, w jej skład weszli delegaci Ministerstwa Zdrowia Publicznego, Magistratu m. st. Warszawy, wydziału lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego, Polskiego Czerwonego Krzyża, a także dyrektorka szkoły, reprezentująca Amerykański Czerwony Krzyż – Helen Bridge. Rada opracowała statut szkoły, zatwierdzony przez radę miejska w dniu 7 lipca 1921 r. Zgodnie ze statutem – PCK i Magistrat m.st. Warszawy miały łożyć na urządzenie i utrzymanie szkoły po 30% wydatków, a Uniwersytet Warszawski 10%. Amerykański Czerwony Krzyż zobowiązał się wypłacać pensje dyrektorki i instruktorek, zapewniając im równocześnie mieszkanie i wyżywienie. Pozostałe dochody – to darowizny i opłaty uczennic.

Helen Bridge była dyrektorką wymagającą i surową. Jak pisze jedna z uczennic wspominających ją, …miała postać ujmującą. Wysoka szczupła, o zdecydowanych ruchach, wysportowana, elegancko wyglądała zarówno w mundurze, jak i sukni (…). Szkoła zorganizowana była wzorowo, regulamin wnikał w najdrobniejsze szczegóły pracy czy życia internatowego. Nie było rzeczy niejasnych czy wątpliwych. Odczuwało się wyraźnie, że oko dyrektorki czuwa nad całością i że prowadzi [ona] wszystko twardą ręką. Personel niższy odczuwał lęk przed dyrektorką, ale jednocześnie był do niej przywiązany…

Sama Helen Bridge tak pisze o konieczności przestrzegania regulaminu szkoły: (…) rzeczą, która często razi nową uczennicę są przepisy szkolne, których ona nie zawsze pojmuje. Wyda się to wam nieraz trudnem, ale my wymagamy stosowania się do przepisów, nawet jeśli na razie nie są zrozumiałe….

Warunkiem przyjęcia do szkoły był wiek od 15 do 35 lat, ukończenie co najmniej 6 klas gimnazjum, dobry stan zdrowia i opinia na piśmie. Każda uczennica musiała mieszkać w internacie, a przy przyjęciu musiała posiadać wyprawkę składającą się z bielizny pościelowej, osobistej, pantofli itp. Każda uczennica musiała także posiadać zegarek z sekundnikiem. Zgromadzenie takiego wyposażenia dla wielu uczennic stanowiło znaczny wysiłek, czasami wymagający kilku miesięcy pracy zarobkowej. W szkole uczennice otrzymywały bezpłatnie pełne umundurowanie, nauka była bezpłatna, ale mieszkanie i wyżywienie obowiązane były same opłaczać. Dobra nauka, właściwa postawa uczennicy i zła sytuacja materialna rodziny były podstawą do uzyskania stypendium.

Nauka początkowo trwała 2 lata, w czasie których było 21 tygodni zajęć z teorii i ćwiczeń, 77 tygodni praktyk i 6 tygodni wakacji.

Helen Bridge przez 7 lat, w latach 1921-1928 kierowała szkołą; w tym czasie naukę rozpoczęło 264 uczennic, a ukończyło ją 184. W porównaniu do dzisiejszych warunków, gdy niejedna uczelnia wyższa przyjmuje rocznie taka liczbę studentów, jest to niewiele, jednak biorąc pod uwagę ówczesny całkowity brak wyszkolonych pielęgniarek, a także doskonałe przygotowanie absolwentek (kierowały one w późniejszych latach szkołą, otrzymywały stypendia zagraniczne, pracowały na wysokich stanowiskach w służbie i ochronie zdrowia) – należy uznać ogromną rolę szkoły i jej uczennic w rozwoju pielęgniarstwa w Polsce.

W latach 1927-28 wybudowano nowy gmach Warszawskiej Szkoły Pielęgniarek, oddany do użytku w 1929 r. Projektantem budynku był prof. Romuald Gutt (1888-1974), wielokrotnie nagradzany architekt, m.in. autor projektu budynku, w którym obecnie mieści się Szpital Czerniakowski, im prof. W. Orłowskiego, a także laureat I nagrody za projekt Ogrodu Botanicznego w Powsinie. Dzięki staraniom Helen Bridge na budowę nowego gmachu szkoły uzyskano dotację z Fundacji Rokefellera w wysokości 100 tys. dolarów. Pozostałe koszty pokrył Skarb Państwa.

W dniu 25 kwietnia 1928 roku, po przekazaniu kierownictwa szkoły Zofii Szlenkierównie, Helen Bridge wyjechała do Paryża, gdzie 28 kwietnia tegoż roku, wyszła za mąż za znacznie starszego od siebie kuzyna Charlesa M. Shartle’a. Po ślubie razem wracają do USA, ażeby zamieszkać w ogromnym domu w stanie Ohio. Po śmierci męża w 1932 r. Helen ponownie wychodzi za mąż w listopadzie 1933 r. zaAugusta G. Pohlmana.

Helen Bridge została odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, złotym Krzyżem PCK, mianowana oficerem Korpusu Sanitarnego. Wiadomo, że po wyjeździe z Polski Helen Bridge wracała tu kilkakrotnie, wspierała swoje byłe uczennice i współpracownice w trudnych czasach powojennych. Zmarła na atak serca 3 grudnia 1964 r.

Rody uczone. Doboszyńscy. – Forum Akademickie 07-08/2012

Rodzinne kontakty stanowią dzisiaj ważne przęsło mostów między Gruzją i Polską, umacniają poddawane historycznym próbom wzajemne relacje i poświadczają tradycyjną gościnność.
 Cz. 2 W Polsce

Doboszyńscy

Magdalena Bajer

Kiedy Janina i Leon Doboszyńscy wysiedli z pociągu w Warszawie, przybywając – via Białystok – z okolic odciętych nową granicą, pani profesor Anny, która opowiadała mi rodzinne dzieje, nie było jeszcze na świecie; matka spodziewała się pierwszego potomka.

Przywieźli stos bagaży w skrzyniach oraz walizkach, ale więcej jeszcze zasobów niewidzialnych – pamięci o gruzińsko-polskiej przeszłości pokoleń Kokoczaszwilich, Iwaszkiewiczów, Doboszyńskich, której skarbnicą i strażniczką była babcia Barbara-Bebi, córka właściciela aptek i doktora farmacji z Kutaisi. Drugi raz w życiu przyszło jej zmienić ojczyznę – przybywając z Gruzji do litewskiego (w granicach przedwojennej Polski) majątku męża, po rosyjskiej rewolucji i znowu, po drugiej wojnie światowej, rozpoczynając miejski żywot daleko stamtąd.

Od prababki Anny Doboszyńskiej jej imienniczka, przyszła pani profesor, dostała książkę księdza Sebastiana Kneippa Wodolecznictwo. Tak leczyć potrzeba , którą pamiętam z lwowskiego domu jako lekturę modną w latach mego dzieciństwa. Może był to prognostyk na przyszłe lekarskie życie?

Pradziadkowie Anna i Hieronim Doboszyńscy, rodzice Ireneusza, dziadka mojej rozmówczyni, mieli dziesięcioro dzieci, z których większość ukończyła studia, w następnym zaś pokoleniu – mimo trudnych warunków i w Gruzji, gdzie znalazł się dziadek, i w Polsce, gdzie części tego pokolenia przyszło dorastać – pojawili się nieliczni lekarze.

Śledząc uczoną tradycję rodziny, jej kontynuatorka wspomina stryja Tadeusza Doboszyńskiego, który po studiach trafił do wojskowej służby zdrowia i przeszedł kolejne etapy drogi naukowej. Jest profesorem medycyny o rzadkiej specjalności, zajmuje się bowiem hiperbarią – reakcją organizmu, zwłaszcza układu ciśnieniowego, na nurkowanie. Mieszkając w Gdyni całe naukowe życie poświęcił badaniu tych skomplikowanych zagadnień.

W rytmie pór roku
powojennej Polsce życie zaczęło się od nowa. Przygarnięci najpierw przez przypadkiem spotkanych krewnych, państwo Doboszyńscy przeżyli w Warszawie kilka lat. Urodzili się tam dwaj starsi synowie – Wojciech i Marian. Do wybranego niegdyś, dla gospodarowania na swoim, zawodu i rozpoczętych przed wojną studiów rolniczych Leon Doboszyński wrócił w Warszawie a przeniósłszy się do Skierniewic już pracował zawodowo.
Tam przyszła na świat moja rozmówczyni i jej trzeci brat – Piotr. Ojciec kontynuował pracę w jednym z zakładów SGGW, który później stał się samodzielnym Instytutem Melioracji Użytków Zielonych. Jeszcze przed ukończeniem studiów rozpoczął wykłady dla studentów oraz badania naukowe pod kierunkiem prof. Jana Grzymały, wybitnego specjalisty w zakresie łąkarstwa. W r. 1977 został profesorem nadzwyczajnym, pracując w instytucie do osiemdziesiątego roku życia, pełniąc różne funkcje w jego kierownictwie. Zamknął ten okres pionierskim artykułem o dziejach łąkarstwa w Polsce.

Ojcowskie zamiłowania badawcze pozostawiły trwały ślad w pamięci czwórki rodzeństwa. Pani Anna wspomina wyprawy nad Biebrzę, gdzie znajdowała się część instytutu, w porze wiosennych pokosów, z których zbierano próbki traw, aby je suszyć, ważyć, badać cechy morfologiczne, skład chemiczny etc. Z podziwem mówi, że ojciec umiał nazwać niezliczone ich gatunki, podobnie jak świetnie rozpoznawał głosy ptaków, a z melancholią, że ona sama rozróżnia tylko kilka jednych i drugich. Nawet ta niedoskonała znajomość bardzo urozmaicała wakacje spędzane przez nią i braci albo na Mazurach z rodziną stryja albo w Jaworkach koło Szczawnicy, gdzie filia instytutu nastawiona była na łąkarstwo górskie.

Jak mówi pani Anna, badania ojca toczyły się w rytmie pór roku i związanych z nimi przemian „tematu” badań. Dokonał kilku bardzo ważnych odkryć dotyczących uprawy, nawożenia łąk i pastwisk, ochrony roślin.

Pora roku wyznaczała także wizyty dziadka Leona (imię dziedziczone w rodzinie), samotnego brata dziadka Ireneusza, który przyjeżdżał z Lęborka na każde wakacje. W pamięci małej wtedy wnuczki utrwaliło się obserwowanie jak wysoki, szczupły, łysy pan zapalał fajkę… szkłem powiększającym, od słońca.

dwupokojowym skierniewickim mieszkaniu żyli wówczas rodzice z czwórką dzieci oraz babcia Barbara Kokoczaszwili-Doboszyńska i gość. Rozmowy o przeszłości, teraźniejszości i planach na przyszłość były ożywione, dla dzieci zawsze ciekawe oraz inspirujące. Przypominały, poznane znacznie później, wielogodzinne biesiady z toastami i dysputami przy stołach gruzińskich krewnych, jakich pani Annie w Polsce brakuje.
planach babki trwał niezmiennie imperatyw, aby któryś z jej synów został lekarzem. Kiedy się tak nie stało, skupiła ambicje na jedynej wnuczce, z którą była bardzo zaprzyjaźniona. Dziewczynkę w wieku przedszkolnym uczyła robić… zastrzyki domięśniowe na sobie, co pani profesor wspomina jako bardzo interesujące.
Podjęty trop
Tak samo reagowała później na widok otwartego złamania własnej nogi podczas wypadku, w którym zginął jej brat. Pobyt w szpitalu opisywała jako bardziej ciekawy niż przykry, co zapewne upewniało babkę, że ziści się jej marzenie.

– Od przedszkola jestem doktor – mówi dzisiaj pani Anna. Nigdy się nie wahała, co do wyboru studiów. Spełnienie niewzruszonego zamiaru okazało się trudniejsze niż myślała – nie dostała się za pierwszym razem na medycynę. Za drugim przyjęto ją na stomatologię w Gdańsku, skąd po dwóch latach przeniosła się na Wydział Lekarski, żeby skończyć studia w Warszawie. Wszystkie kolokwia oraz egzaminy zdawała dobrze i w terminie.

Po studiach wybrała staż w Płocku, gdzie była lekarzem w szpitalu, w przychodni kombinatu petrochemicznego, w pogotowiu. Później poszła na studia doktoranckie, z ukierunkowaniem na pulmonologię, w warszawskiej Akademii Medycznej, o których dowiedziała się trochę przypadkowo.

Poświęcając się tej specjalności przyszła pani profesor rozszerzyła rodzinne spektrum lekarskich zawodów, bowiem w Tbilisi pracuje dwójka lekarzy – wnuki ciotecznej babci, dzieci również lekarzy – psychiatra i ginekolog. Z nimi utrzymuje bodaj najżywsze kontakty, choć jeżdżąc do Gruzji kilka razy w życiu, poznała właściwie wszystkich tam żyjących krewnych. Spotkała także bliską przyjaciółkę babci Barbary, znaną jej ze starej fotografii, uwieczniającej grupę uczennic szkoły dla dobrze urodzonych panien – w długich sukniach – Sonię Cereteli. Mocno starsza pani uosabiała, zdaniem mojej rozmówczyni, wielką kulturę dawnej gruzińskiej inteligencji i „wielką osobistą klasę”. Rodzinne kontakty stanowią dzisiaj ważne przęsło mostów między Gruzją i Polską, umacniają poddawane historycznym próbom wzajemne relacje i poświadczają ową, kilkakroć wspominaną, tradycyjną gościnność. W różnych domach przekonywano ją, że skoro dziad Polak zabrał ze sobą Gruzinkę, babkę Barbarę, wnuczka powinna w Gruzji zostać.

Na pewno…
– Wiedziałam, że muszę skończyć studia, muszę zrobić doktorat i mieć swoje mieszkanie . Rodzice mogli dać trójce dzieci wykształcenie, i bardzo się o to starali. Pani Anna pamięta czasy, kiedy z trudem wystarczało na utrzymanie, ale pamięta także to, że ojciec zawsze zwracał jej pieniądze za kupione książki.

1980 r. rozpoczęła pracę w Klinice Pulmonologii warszawskiej Akademii Medycznej. Doktorat poświęcony był badaniom czynnościowym u osób chorych na astmę, co i dzisiaj uważa za problematykę bardzo ciekawą. Przed obroną nie miała tremy, zdając sobie sprawę z wartości swojej pracy, ale pamięta „jak strasznie denerwował się tata”.
Po doktoracie, po uzyskaniu pierwszego i drugiego stopnia specjalizacji z interny, pani Anna zainteresowała się zmianami w płucach w przebiegu twardziny układowej. Przytaczam dokładnie tę nazwę, gdyż badania mojej rozmówczyni były pionierskie, a choroba, choć dosyć rzadka (występuje głównie u kobiet), upośledza nie tylko układ oddechowy. Zmiany dotyczą także serca, nerek, innych narządów. Jest to, jak mówi pani profesor, „choroba pogranicza – dermatologii pulmonologii, reumatologii, interny”. Uciążliwa dla pacjentów i trudna w leczeniu, właściwie nieuleczalna.

Badania prowadzone we współpracy z Kliniką Dermatologiczną przyniosły rozprawę habilitacyjną – pierwszą o tej tematyce. Teraz zajmują się nią także kardiolodzy. Badania prowadzone u stu pacjentów w znaczącym stopniu wzbogaciły obraz twardziny układowej, ale jak mówi autorka, nieznacznie tylko przyczyniły się do polepszenia terapii.

Układanka
Po habilitacji moja rozmówczyni opuściła klinikę, gdzie przepracowała 20 lat. Składając papiery wymagane w konkursie o stanowisko ordynatora w jednym z warszawskich szpitali, poprzedziła to „rozmową” z babcią Bebi, która w tym szpitalu umierała, a której najgorętsze pragnienie wnuczka zdążyła już spełnić z naddatkiem. Zaziemska interwencja okazała się skuteczna, choć opóźniona, bo konkurs odwołano, ale za parę miesięcy nowy dyrektor szpitala zaproponował pani Annie objęcie stuosobowego oddziału wewnętrznego, powstałego z trzech wcześniej istniejących.

Siedmioletnia praca z zespołem, który pani profesor wspomina bardzo serdecznie, przyniosła postęp w badaniach naukowych, do których wciągała młodych współpracowników, co w miejskim szpitalu nie jest częste, a zawsze bywa trudne. W tym zespole powstało sporo opublikowanych prac, jego członkowie wyjeżdżali na międzynarodowe kongresy z referatami.

– Dla mnie praca naukowa to jest rozrywka intelektualna. Rodzaj układanki; złoży się – nie złoży, pasuje – nie pasuje, miałam rację czy nie?

Zawodowe i naukowe życie pani prof. Doboszyńskiej jest układanką dobrze złożoną. Osiem lat temu została kierownikiem Zakładu Pielęgniarstwa Klinicznego w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Ma już doktorantki, jedna z nich przygotowała pracę z zakresu opieki paliatywnej, która stanowi przedmiot zainteresowania promotorki od początku jej pracy lekarskiej. – Przeżyłam różne etapy podejścia do osób umierających, jak ten, gdy chorym na nowotwory wpisywano do karty fałszywą diagnozę, a ich rodzinom oznajmiano rzeczywistą. Byłam temu przeciwna, uważając zawsze, że opieka paliatywna nie powinna się ograniczać do łagodzenia objawów choroby, ale być staraniem o zaspokojenie wszystkich potrzeb człowieka – codziennych i duchowych . Stąd idea zespołów terapeutycznych, w skład których wchodzą: lekarz, pielęgniarka, psycholog, czasem prawnik, pracownik socjalny, ksiądz. Takiej opieki wymagają ludzie w końcowym stadium choroby nieuleczalnej, nie tylko nowotworowej, ale np. przewlekłej obturacyjnej choroby płuc, która była przedmiotem badań pani profesor. Ona sama jest wolontariuszką w warszawskim Hospicjum Społecznym od momentu jego powstania. Obserwując pracę pielęgniarek upewnia się, czego można nauczyć, co musi być cechą charakteru, predyspozycją, wewnętrznie ugruntowaną postawą wobec innych. To ostatnie waży chyba więcej, a powinno być wsparte – poza wiedzą medyczną – znajomością tradycji zawodu, w którym są piękne i ważne, także rodzime wzory.

Źródło: http://forumakademickie.pl/fa/2012/07-08/doboszynscy/